Marvel: The Defenders – recenzja pierwszych czterech odcinków

Facebooktwitter

netflix-the-defenders-poster-pl-1

Dzięki uprzejmości Netflix Polska miałem okazję obejrzeć pierwsze cztery odcinki serialu, na który czekałem od dawna. Szczerze mówiąc – nie tylko ja. Myślę, że można śmiało powiedzieć, iż była to jedna z bardziej oczekiwanych Netflixowych premier ostatnich miesięcy.

Oczekiwania wobec niej były (i nadal są) ogromne. Czy Netflix stanął kolejny raz na wysokości zadania? Czy Defendersi spełniają oczekiwania zagorzałych fanów Marvela? kcji co z szarymi obywatelami? Czy warto ten serial obejrzeć? Nudny? Słaby? Dobry? Pytań rodzi się mnóstwo – postaram się odpowiedzieć chociaż na część z nich, na tyle, na ile pozwoli mi wiedza wyniesiona z początkowych odcinków.

Marvel's The Defenders

Zacznę od tego, że nie rozumiem powszechnej krytyki Iron Fista. Wielu ludzi zarzuca mu po prostu bycie nudnym. Ja się z tą opinią nie zgadzam. Nie każdy serial od Marvela musi być przeładowany akcją. Różnorodność jest dobra, a Iron Fist wyraźnie różnił się od swoich poprzedników. Przypomnijmy: Danny Rand musiał odzyskać swoją firmę. W jaki sposób najlepiej odzyskać firmę? Sztuki walki tutaj nic nie pomogą, dlatego też w serialu było więcej wątków dramatycznych / politycznych / obyczajowych (niepotrzebne skreślić), a mniej walki.

Skoro już w pewnym stopniu znacie moje nastawienie do poprzednich części (wszystkie mi się bardzo podobały), mogę przejść do serialu, który spaja je wszystkie w całość. Defendersi. Obrońcy. Daredevil, Jessica Jones, Luke Cage oraz Iron Fist. Niewidomy adwokat, alkoholiczka, sztywny i niezniszczalny mięśniak oraz miliarder Karate-Kid z żelazną pięścią. Co ich łączy? Każde z nich ocaliło większą, bądź mniejszą ilość istnień. Można ich zatem nazwać bohaterami, chociaż sami, co wielokrotnie powtarzają, bardzo nie lubią tego słowa.

Marvel's The Defenders

Pierwsze odcinki mają za zadanie naszkicować tło dla przyszłych wydarzeń. I spełniają swoją rolę znakomicie. Każdy z naszych bohaterów zmaga się z jakimś problemem. W mieście dzieje się coś niedobrego. Okazuje się, że wszystkie ich problemy mają jedno źródło – dlatego też postanawiają połączyć siły. I w zasadzie…  tyle dowiadujemy się z pierwszych czterech odcinków. Nie ma w nich za dużo akcji. Czy to źle? Według mnie nie. Zamiast spektakularnych walk i nieustającej bieganiny, dowiedzieliśmy się więcej o wszystkich postaciach. Wiemy, dlaczego ci źli są źli, co nimi kieruje, czego potrzebują i co chcą osiągnąć – mniej więcej. Mniej więcej, gdyż liczę na to, że autorzy przygotowali dla nas kilka niespodzianek. Defendersi również otrzymali wyczerpujące wprowadzenie – na tyle wyczerpujące, że nawet ktoś, kto nie oglądał poprzedzających seriali, powinien się w tym bez problemu odnaleźć.

Po zaledwie czterech odcinkach nie można powiedzieć o tym serialu dużo więcej ponad to, co już napisałem – ma bardzo dobre wprowadzenie i obiecującą kontynuację. Po ich obejrzeniu czułem niedosyt – dlaczego tylko cztery? Dlaczego w takim momencie? Dlaczego nie ma więcej odcinków, kiedy… Nie, nie będzie spoilerów, dlatego zakończę to zdanie wielokropkiem. 🙂 Postaram się więc odpowiedzieć na postawione na początku tej mini-recenzji pytania. Tak, moim zdaniem Netflix stanął na wysokości zadania, nie nudziłem się ani przez chwilę, oglądając Defendersów. Powiem więcej – byłem zaciekawiony i zainteresowany wszystkim, co się działo na ekranie. Zagorzali fani Marvela, jak i miłośnicy kina wartkiej akcji mogą uznać ten wstęp za zbyt długi i nudnawy. Ja się jednak z tym nie zgodzę – uwielbiam poznawać bohaterów. Na akcję przyjdzie czas w kolejnych czterech odcinkach, a przyjdzie na pewno – możecie mi zaufać. Myślę, że serial ten został już odgórnie podzielony w ten sposób. Czworo Defendersów, cztery odcinki wprowadzenia, dość spokojne, aczkolwiek treściwe – i właśnie tyle odcinków zostało udostępnionych mediom, by najlepsze (ostatnie cztery, zapewne wypełnione akcją po brzegi) zostawić na koniec. I nie, nie znaczy to, że w pierwszych odcinkach nie było zupełnie akcji. Wszyscy bohaterowie zaprezentowali swoje umiejętności, walczyli osobno, walczyli wspólnie i przeciwko sobie. Skutecznie i nieprzerwanie budowane było napięcie, które swój punkt kulminacyjny osiąga… niestety właśnie w okolicach czwartego epizodu.

Marvel's The Defenders

Podsumowując, te cztery odcinki spowodowały, że czekam na 18. sierpnia jeszcze bardziej, niż przed ich obejrzeniem. Czuję niedosyt, czuję, że najlepsze zostało przede mną ukryte i muszę czekać jeszcze prawie miesiąc, by się o tym przekonać. Dlatego też proszę – Netflixie, Marvelu, nie zawiedźcie mnie, nie zawiedźcie nas. Niech po tym przyjemnym i bogatym wprowadzeniu czeka na nas krwawa jatka, latające głowy, problemy nie do rozwiązania, które nasi bohaterowie jednak przezwyciężą w sposób, który zachwyci każdego z odbiorców. Niech zło zostanie ukarane, a dobro zwycięży. Czekamy!

KOMENTARZE:

2 komentarze do “Marvel: The Defenders – recenzja pierwszych czterech odcinków

Dodaj komentarz

Loading Disqus Comments ...
banner